niedziela, 4 grudnia 2011

Rozdział X

Otworzyłam drzwi od mieszkania. Było ciemno, gdzie podział się Adam? Przecież miał być, czekać na mnie. Czy dziś każdy mnie będzie olewał? Chce tylko aby ktoś mi wytłumaczył co ja zrobiłam takiego złego dla wszystkich… Pogubiłam się. Weszłam do środka, zdjęłam marynarkę, szpilki i udałam się do kuchni aby nastwić wodę na herbate. Gdy nagle poczułam ze w coś wdepnęłam. Zapaliłam światło a na ziemi leżał Adam.
-Matko! Co jest do cholery! –Krzyknełam-
Przykucnęłam przy nim, chciałam aby otworzył oczy. Zaczęłam płakac, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, wszystko wirowało mi przed oczyma, bałam się ze On… ze on nie żyje. Nie chciałam dopuszczac tej mysli do siebie. Chwyciłam torebke, chciałam znaleźć telefon ale z tych nerwów nie mogłam. Wysypałam całą jej zawartość na ziemię, płacząc szukałam telefonu. Kluczyki, błyszczyk, zdjęcie rodzinne, puder, notesik, kalendarzyk, gdzie jest telefon-myslałam ciagle w duchu. Mam! Wystukałam w pośpiechu numer 999.
-Pogotowie słucham?-odezwał się miły głos w słuchawce
-Dobry wieczór. Proszę przysłac karetke na wierzboba 8. Mężczyzna nieprzytomny, nie rusza się i nie daje znaku zycia.- powiedziałam bardzo szybko zdenerwowanym głosem
-czy oddycha?
-a skąd ja mam to wiedziec.-krzyknęłam
-to proszę sprawdzić, nachylić się i posłuchać
Nachyliłam się i chciałam wyczuć czy oddycha. Nie mogłam się skupić.
-nie wiem, proszę przyjechac szybko. Błagam, On umiera.
-dobrze zaraz będziemy.
To były najdłuższe chwile oczekiwania na pomoc w moim życiu. Siedziałam przy nim, i trzymałam go za rękę. Była zimna. Patrzyłam na jego zamknięte powieki, i prosiłam Boga by mi go nie zabierał. Płakałam jak dziecko. Kurczowo trzymałam się torsu Adama, nie chciałam by odszedł. Nie poradziłabym sobie, nie teraz. Nigdy! Nie chce tego! „Boze proszę, nie zabieraj mi Go. Powiedz co mam zrobic, co zmienić w sobie abyś mi go nie zabrał”. Powtarzałam sobie w duchu te słowa. Nie chciałam znów być sama, nie chciałam znow stracić kogoś na kim mi zależało.
Zadzwonił domofon. JEST! Przyjechała karetka.
-Halo. Proszę, 3 piętro. Szybko.
Niecałe 10 minut i przyjechali. 3 minuty i byłi już przy Adamie. Lekarz zbadał go, oznajmił mi ze jego puls jest słabo wyczuwalny.
-Błagam! Zróbcie coś! Nie pozwolcie mu umrzeć.
-Zrobimy co w naszej mocy, proszę dac nam wykonywac swoją prace. Musimy go zabrac. Karol, poproś pania o dokumenty poszkodowanego i zejdź z nia na dół.
-Proszę dac mi dokumenty Pacjenta, dowód osobisty, książeczkę zdrowia.
-Już , chwileczke.
„Dowód, dowód, gdzie jest dowód. Portwel! Jest! A ksiązeczka? Gdzie ona do cholery może być? Mam!”
-Jestem gotowa, możemy jechać. Proszę to dokumenty.
-Proszę za mną.
Schodząc po schodach widziałam jak ludzie wyglądali zza drzwi co się stało. Jak uśmiechali się do mnie i ze smutnym wzrokiem spoglądali na Adama który leżał na noszach. Wsiadłam do karetki, wzięłam Go za reke i modliłam się aby wszytsko było dobrze. Ruszylismy. Ten obrzydliwy dźwięk sygnału. Nie mogłam go znieśc, siedziałam skulona na fotelu i płakałam. Nie chciałam go stracić. Pedzilismy bardzo szybko. Lekarz omawiał coś z pielęgniarzem. Obaj machali przecząco kiwali gowa tak jakby coś im nie pasowało, jakby coś się działo. Co chwila zerkali na mnie i na Adama. Co oni mogli mysleć? Nie miałam pojęcia? Ale szczerze? Nie obchodziło mnie to, chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w szpitalu, żeby Adam był już pod opieką i żeby powiedziano co mu jest. Chciałam aby był już bezpieczny.
„Dlaczego tak długo jedziemy” Myślałam w myślach rózne rzeczy. Nie chciałam tego, ale wiedziałam ze to jest nieuniknione. Kareta się zatrzymała. „W końcu” Pomyslałam sobie w duchu.
Drzwi się otworzyły. Czekało już na nas 5 pielęgniarzy. Wyciągneli Adama z Karetki i pojechali z nim na ojom. Ja pobiegłam za nimi. Lakarz popatrzył na niego, otworzył mu powieki, poświecił latareczka i wydał wyrok
-Proszę przygotowac pacjenta do operacji. Szybko, nie mamy czasu.
Patrzyłam na nich wszystkich jak zaczynali biegac, jaki wielki popłoch się zrobił. Każdy uciekł sobie spod nóg. Nie wiedziałam co się dzieje.
-doktorze co z nim? Co się dzieje?
-kim pani jest?
-jestem jego… jego dziewczyna. Co się dzieje.
-wstrząs mózgu, powazny. Prawdopodobnie doszło do wylewu wewnętrznego w czaszce. Miejmy nadzieje ze uda nam się go uratowac. Przepraszam, ale teraz musze już iśc. Proszę być dobrej mysli.
Stałam jak na rozstrzelanie. Nie wiedziałam gdzie mam się podziać, co robić. Podeszłam do krzesełek które stały obok Sali operacyjnej przy ścianie. Usiadłam na jednym z nich, oparłam głowe o kolana i zaczełam płakac, płakac jak dziecko. Nie mogłam się opanować. To już mnie przerastało.
Przypominałam sobie wszystkie chwile z nim. Moment poznania, myśli o tym,że jest idealnym facetem, facetem moich marzeń. A gdy już wiedziałam ze on mysli tak samo, musiało się to stać. Czy musze go stracić. „Boże, miej go w opiece”


4 komentarze:

  1. Ciekawy rozdział i mam nadzieję że nic mu się nie stanie ;c

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej ;c Smutne. Ale jednocześnie Boskie <3 JA CHCE BONUS JA CHCE BONUS! -.-

    by Niśa <3

    OdpowiedzUsuń